Ogłoszenie

#1 2010-01-26 19:40:05

black2511

Rycerz Horten

Zarejestrowany: 2009-12-12
Posty: 675
Punktów :   

Lato Pożogi

Prolog




Minęło sto lat od dnia, w którym brukowane ulice Elros spłynęły krwią jego mieszkańców. Największe miasto starego świata do dziś nosiło pamiątki tego wydarzenia. Pomiędzy splątanymi roślinami, które swobodnie porastały teraz opuszczone dzielnice wciąż bielały setki kości,  błyszczały fragmenty uzbrojenia, rzeczy codziennego użytku, nawet rabusie nie zapuszczali się w głąb opuszczonego miasta. Mimo tylu lat woń śmierci wciąż unosiła się w powietrzu sprawiając, że wędrowca stąpającego ostrożne wśród ruin przechodził zimny dreszcz. Spośród wszystkich swoich specyficznych umiejętności Poszukiwacz- bo tak go nazywano, szczególnie upodobał sobie umiejętność odczytywania wspomnień rzeczy martwych.
-Cóż Cię spotkało o wielkie Elros? Co złamało Twą potęgę miasto cesarzy?- Mówił szeptem dotykając zimnych kamieni, które chętnie udzielały mu odpowiedzi.
    Zobaczył ciemną komnatę, w której leżały zwłoki niedawno obalonego uzurpatora, jednak oprócz doczesnych szczątków samozwańca w komnacie było coś jeszcze… a raczej ktoś. Darenoth, pan zła, którego w naiwności swojej uzurpator sprowadził do naszego świata. Szyderczy, triumfalny  uśmiech wygnanego zdobił jego bladą zniszczoną twarz, po chwili pan zła rozpłynął się w powietrzu…
    Poszukiwacz cofnął dłoń, znalazł już odpowiedź na pierwsze pytanie, które sobie zadawał.
-Och Olivierze jakimż byłeś głupcem, jakże Twoja pycha okazała się zgubna dla świata… dlaczego nie przewidziałeś, że sprowadzisz zagładę na miliony istnień… Ty który chciałeś być sługą harmonii!
Wiedział, co stało się później, widział to już w wielu miejscach… Wojna Bogów. Pan zła rozpoczął krwawy sąd nad tymi, którzy przed tysiącami lat stanęli mu na drodze i wygnali z tego świata. Żeby jednak tego dokonać musiał najpierw zburzyć harmonię ustanowioną przez bogów… musiał zabić swoją matkę.
-Przeklęty Olivierze… wiesz, kto upadł pierwszy? Wiesz, która bogini pierwsza została przeszyta czarnym mieczem Darenotha? Na stepach Raxis pierwsza padła Mea! Pani ładu, której miałeś służyć!
Stanął w bramie ogromnej świątyni. Ruiny tak jak wszędzie porastały rośliny, kiedy zabrakło rąk, które dbały o świątynne ogrody natura sama stała się sobie panią. Jakieś przeczucie pchało go do środka, nie raz już odczuwał coś podobnego jednak tym razem było to o wiele silniejsze. Centrum świątyni zajmowała olbrzymia okrągła sala, Poszukiwacz przykucnął i dotknął dłonią podłogi…
    Pomieszczenie pełne było ludzi, elfów, krasnoludów, kapłanów, magów, generałów w lśniących zbrojach.  Panował chaos, ludzie przekrzykiwali się, biegali na oślep, niektórzy targali włosy z głowy, a nad wszystkim unosiła się aura przerażenia. Na podwyższonym tronie siedział młody cesarz, twarz skrył w dłoniach nie wiedząc jak ma zapanować nad podwładnymi. W pewnej chwili drzwi się otwarły a do środka wkroczyły trzy postacie. Nastała cisza a wszystkie twarze zwróciły się w ich stronę. Środkiem kroczył półelf w zdobnej zbroi, jego długie czarne włosy falowały w rytm jego kroków a ciemne oczy, w których widać było wielkie doświadczenie spoglądały w stronę tronu. U jego prawicy kroczyła piękna Elfka, z jej lica biła wielka mądrość i odwaga, ale w oczach widać było ból. Po jego lewicy kroczył człowiek, paladyn w pełnej zbroi, ogolony niczym zakonnik. Na szyi wisiał medalion z symbolem boga, którego był sługą. Zdawał się być myślami gdzieś daleko, jakby to, co się działo go nie dotyczyło.
-czekaliśmy na Ciebie mistrzu Black- powiedział spokojnie Cesarz
-musieliśmy podróżować konno, w ścieżkach zapanował chaos- wytłumaczył się półelf.

    Wizja trwała jeszcze dość długo, poszukiwacz był świadkiem narady, w której śmiertelnicy zdecydowali o swoim losie. Bardziej niż na wszelkich ustaleniach poszukiwacz skupiał się jednak na tych 3 postaciach.
- mistrzowie słynnego Bractwa Horten Worial… czy jest na tym świecie miejsce, które nie nosi śladów waszego pobytu? Czy odbyła się wojna, w której nie lała się krew braci i sióstr z słynnego Horten?
Poszukiwacz opuścił budynek, chwilę jeszcze przechadzał się opustoszałymi ulicami widząc oczami chodników, budynków, murów sam upadek miasta, w pewnym momencie trafił na olbrzymi plac na środku, którego został usypany olbrzymi stos kości, w większości nie ludzkich, na szczycie stosu zatknięta była zniszczona i przypalona flaga starego cesarstwa zwisająca nieruchomo w martwym powietrzu.
-walczyli…- mruknął cicho i skierował swe kroki w kierunku wyjścia z miasta, wiedział gdzie czekają kolejne odpowiedzi…



Zmierzch bogów



Dziwna gęsta mgła unosiła się nad wzgórzami, Poszukiwacz brnął przez jej białe macki za przeczuciem, które niezawodnie prowadziło go do celu. Po chwili ujrzał przed sobą zarysy olbrzymiego zamku. Wysokie strzeliste wieże, potężne mury i warowne baszty chroniące znajdujący się w środku olbrzymi kompleks budynków, placów ćwiczeń i jedną niezwykłą karczmę… niestety wszystko to było teraz ruiną. Wędrowiec przeszedł przez roztrzaskaną  bramę i znalazł się na olbrzymim dziedzińcu Horten Worial, tu miał zamiar odnaleźć wszystkie odpowiedzi. Przykucnął i dotknął ręką mokrych kamieni brukowanego dziedzińca. Obrazów było wiele, tak jak wiele osób przetoczyło się przez dziedziniec fortecy bractwa. Dawne ideały, szlachetność, bezinteresowność, niesienie pomocy tam gdzie najbardziej jej potrzebowano wszystko to sprawiało, że bractwo przyciągało wielu pod swoje sztandary. Poszukiwacz skupił się jednak na wydarzeniach, które bezpośrednio poprzedziły upadek bractwa…
    Dziedziniec pamiętał imiona bohaterów tamtych czasów, arcymistrz Black, mistrzyni Elveya i mistrz Vexil, Wilk, Elvaster, Silveren, Łasica, Adearin, Aduel, Stone, Nikt, Shou, Pokrzywa…i wielu innych. Wszyscy oni stali teraz na rozgrzanych słońcem kamieniach dziedzińca, każdy miał ekwipunek na długą podróż. Mistrz Black zamienił kilka zdań z Elveyą i Wilkiem a następnie wszyscy podzielili się na dwie grupy i zniknęli w dwóch portalach…
    Minęło kilka tygodni, był środek upalnego lata, na zamkowym dziedzińcu panowało olbrzymie zamieszanie, dziesiątki gońców, żołnierzy, magów biegało w jakiś ważnych sprawach, nad wszystkim unosiła się aura przerażenia. Nagle na środku placu zmaterializował się portal, wybiegła z niego grupa na czele, z Elveyą i Elvasterem, jednak oprócz członków wyprawy było z nimi jeszcze kilkanaście osób,wszyscy byli skrajnie wyczerpani. Z pałacu wybiegł Black
-Udało się wam uciec! - Krzyknął dobiegając do nich
-Ale setką tysięcy innych się nie udało- odparł Elvaster łapiąc oddech- Uratowaliśmy ledwo garstkę magów…Przymierze padło… Nasze armie zostały wycięte w pień… nie mogliśmy nic zrobić… On powrócił…
-Wiemy już o wszystkim…przerwał mu Black- Widziałeś go? Widziałeś Darenotha?
-Tak…- warknął Elvaster spuszczając oczy- jest potężniejszy niż wtedy w krainie smoków, przybrał postać jakiegoś demona z piekieł rodem… prowadzi największą armię, jaką kiedykolwiek widział ten świat… przykuł Mea’e… Ontaralowym ostrzem przybił ją do ziemi…Obalił Hirgora… tron ognia jest w jego rękach!
-Kartagan?- Przerwała krótkim pytaniem skierowanym do Blacka Elveya
-Kartagan był więzieniem… - powiedział chłodno Black -cała wyspa była ontaralową klatką, która więziła prastarego pana wojny… był tam… uwolnił go i uczynił z niego swego sługę, zabrał też wszystkich Kartagańczyków…
-i ma armię fanatycznych dzikusów- dokończył podchodząc do nich mistrz Vexil- którą teraz rzuci przeciwko nam…

    Wizja skończyła się, następna czekała na Poszukiwacza już w innym miejscu. Postać skierowała swoje kroki ku największemu budynkowi przylegającemu do dziedzińca. Ongiś, jak mówiły mu kamienne ściany, nazywano go pałacem mistrza. Mieściły się tutaj komnaty najważniejszych osób na zamku, pokoje gościnne, sale obrad, kaplice i biblioteki. Poszukiwacz szedł szerokimi korytarzami przypatrując się nagim ścianom. Zamek był ruiną, ale wydawałoby się, że wszystkie cenne obrazy rzeźby i eksponaty udało się jakoś uratować. Nigdzie nie było zniszczonych ram, potłuczonych posągów, rozrzuconych fragmentów ozdobnych zbroi, wszędzie panował porządek… Przeczucie zaprowadziło Poszukiwacza w kierunku olbrzymich wrót na końcu korytarza, mimo ogromu drzwi otworzyły się lekko po delikatnym popchnięciu…
    Sala obrad była dużo mniejsza niż ta w Elros i było w niej także dużo mniej ludzi. Przy okrągłym stole siedzieli mistrzowie bractwa, przywódcy trójki, najważniejsi generałowie, którzy mogli być obecni, arcykapłani i arcymagowie a także przedstawiciele nieistniejącego już Przymierza. Wszyscy byli zasępieni, milczący i zdezorientowani, zdawali się być myślami gdzieś daleko… Kidy mistrz Black zauważył, że wszyscy są już obecni drzwi Sali obrad zamknęły się z hukiem budząc wszystkich z odrętwienia.
-w kwestii przypomnienia- zaczął mistrz- powrócił Daneroth… zabił Mea’e , pokonał Hirgora i zapewne szykuje się do obalenia innych bogów a żeby to uczynić musi pozbawić ich wyznawców najlepiej wycinając ich w pień…
-możemy go jakoś powstrzymać? – Zapytał młody cesarz
-jest bogiem… a my śmiertelnikami nie mamy szans w walce z jego mocą a bogowie w pierwszej kolejności zajmą się obroną siebie samych, więc na ich pomoc nie możemy liczyć… ścieżki są cały czas atakowane – odpowiedział mu jeden z magów
-zbierzemy armię z całego kontynentu, jeżeli wysilimy wszystkie siły będziemy wstanie powstrzymać wojska Raxis!- Ryknął jeden z generałów
- Daneroth nie jest uznanym bogiem… nie obowiązują go, więc reguły gry, może walczyć ze śmiertelnikami osobiście, jeżeli stanie na czele swoich wojsk jego moc będzie nie do pohamowania…- Black celowo nie wspomniał o klęsce przymierza z uwagi na obecnych tu posłów- tym bardziej, że w Kartaganie uwolnił prastarego pana wojny, który jest teraz na jego usługach…
-trzeba, więc pozbawić go mocy!- Warknął kolejny generał, po czym zapadała długa cisza a wszyscy patrzyli na siebie jakby łącząc myśli
-żeby pozbawić boga mocy trzeba by…- zaczął jeden z magów
-zniszczyć ścieżki- dokończył drugi
-żeby je zniszczyć… trzeba znaleźć tego, kto je stworzył…
- a żeby go znaleźć trzeba by cofnąć się w czasie do początku- skończył Black a wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni, mistrz kontynuował – jest tylko jedna istota, która może nas tam zaprowadzić… Uśpiony… Pan Czasu…
-ale on… to tylko legenda! Jesteś pewny, że istnieje!? Wiesz gdzie go znaleźć?!- Rzucał pytaniami jeden z kapłanów
Mistrz skinął głową
-musimy się do tego posunąć… musimy obalić bogów i uwolnić magię… co stanie się później nie wiem, ale nie mamy innego wyjścia… zbiorę ekspedycje i wyruszę nazajutrz tymczasem niech Minhiriath szykuje się do wojny, unikajcie walnej bitwy rozproszcie wojska i walczcie na wielu frontach… zmuście wroga do rozproszenia się i atakujcie z zasadzek… jeżeli nam się powiedzie… na pewno to zauważycie.
Narada trwała jeszcze kilka godzin, wśród których ustalano posunięcia wojsk, ewakuację i dysponowanie zapasami. Kiedy wszyscy wychodzili Black nakazał Cesarzowi i Silverenowi, aby pozostali w środku.
-nawet, jeżeli nam się powiedzie- zaczął, kiedy drzwi się zamknęły- nie wiemy, co się stanie z magią a wróg nadal będzie miał nad nami przewagę… nie wiemy też, co zrobią bogowie, jeżeli przeżyją zniszczenie ścieżek… Jest tylko jedna armia, która może nam dać zwycięstwo w tej wojnie…
-o, czym mówisz? – Zapytał zdziwiony Silveren patrząc na Blacka, Cesarz tymczasem zrobił się blady jak ściana
-Silverenie to, o czym powiem to największa tajemnica cesarstwa, wie o tym tylko 5 osób na całym świecie… dwie z nich są w tym pomieszczeniu, obaj z cesarzem przysięgaliśmy w pradawnej mowie, że nie wykorzystamy tej informacji w złym celu, ale nie ma czasu żebyś i Ty przysięgał, więc usiądź i słuchaj- wszyscy usiedli- postaram się skrócić to maksymalnie… zanim ludzie elfy krasnoludy i inne rasy zapanowali nad światem żyły na nim potężne istoty przypominające współczesnych ludzi… nazywamy ich pradawnymi. Kiedy byli u szczytu swej potęgi opanowali większość kontynentów w krwawych i trwających stulecia wojnach nie mieli sobie równych. Jednak te wojny a także to, że zaczęli walczyć między sobą doprowadziło ich do upadku… kiedy się zorientowali było już zbyt późno jednak mogli jeszcze przekazać swoją wiedzę innym… wtedy pojawili się ludzie, elfy i inni…Tal’, Sanitowie, bo tak brzmi ich prawdziwa nazwa, przekazali nam całą swoją wiedzę, dali nam magię i bogów, wznieśli pierwsze twierdze i domy, dali nam ogień, nauczyli jak zdobywać pożywienie, jak uprawiać ziemię a kiedy zostało ich już niewielu zebrali się w kilku miejscach na całym świecie i odprawili przerażający rytuał. Związali swoje dusze ze śmiertelnymi ciałami które zyskały nową moc, dało im to nieśmiertelność jednak ich ciała były śmiertelne ulegały zniszczeniu jak każde chociaż w nieco mniejszym stopniu bo utrzymywała je w całości potężna magia…
Silveren dalej nie rozumiał do czego to wszystko prowadzi.
-ale po co to uczynili?- zapytał
-po to żeby śmiertelnicy mogli ich wezwać w ostatniej potrzebie- odparł Black- każdą z tych armii może wezwać, kto inny, ale tylko w celu ratowania śmiertelników od zagłady… jedyne z miejsc rytuału, o którym wiemy znajduje się w górach otaczający Elros i jedynym, który może wezwać spoczywającą tam armię do boju jest nasz młody cesarz…
W tym momencie twarz chłopaka była już niemal przeźroczysta, Black zwrócił się do niego.
-Cesarzu musisz wezwać tą armię…- Następnie spojrzał na Silverena- a Ty Książę… musisz mu towarzyszyć…

    Wizja skończyła się, ale poszukiwacz długo jeszcze stał w miejscu, ta wizja wyjaśniła mu bardzo wiele, łączyła się z innymi dając coś na kształt materiału pełnego dziur, które trzeba było jeszcze zaszyć. Wędrowiec opuścił sale obrad i skierował się z powrotem na dziedziniec, kiedy wychodził spojrzał na roztrzaskana drzwi Pałacu Mistrza, nie wiedział, dlaczego wcześniej nie zwrócił uwagi na roztrzaskane w drzazgi wrota. Dotknął ich odruchowo…
    -Kapitanie Stone!- Krzyknął młody chłopak w pełnej zbroi podbiegający do wrót pałacu… o wiele za młody- zbliżają się, widać w Finach Arien nie została już żadna żywa dusza!
Stone kiwnął głową i spojrzał na Amelie, żonę mistrza Blacka stojącą w drzwiach
-nie mamy już wiele czasu…
- Magowie zdołali już ukryć większość cennych rzeczy, te, których nie da się ukryć magicznie są właśnie przenoszone do podziemi… Kapitanie jeszcze raz proszę ukryjcie się z nami
-Nie pani wiesz dobrze, że brakuje wam czasu na zabezpieczenie podziemi… ktoś musi wam go dać- Stone spojrzał na dziedziniec, na którym formowały się oddziały bractwa
-to w większości jeszcze dzieci!- Krzyknęła Am
- mają 17-18 lat dorośli już do walki…
-ale nie do pewnej śmierci!
-wiedzą, że to będzie ich ostatnia walka, dlatego zgłaszali się na ochotników…- przerwał mu głos rogu z najwyższej wieży, zaraz po nim nastrój paniki eksplodował pełną siłą- już czas pani! Zabierzcie wszystkich i zamknijcie wrota! Żegnaj Amelio i przekaż Blackowi jak wróci, że znajdę go w piekle i skopie mu dupę!
Po kilku minutach wrota się zatrzasnęły, później był czas oczekiwania a następnie krótka i brutalna rzeź. Młodociani wojownicy bractwa i nieliczny garnizon nie opierał się zbyt długo armii demonów, która przelała się przez Horten Worial niczym fala powodziowa. Walczyli dzielnie o każdy kawałek bruku. Jako ostatni na schodach Pałacu Mistrza zginął Stone przyszpilony do drzwi 5 włóczniami. Później wrota zostały roztrzaskane, to, co zostawiono bez ochrony spłonęło lub zostało bezmyślnie zniszczone a kiedy brakło ludzi do zabicia i rzeczy do zniszczenia demony udały się w kierunku kolejnego celu nie mając pojęcia o tym, że tuż pod ich stopami ukrywają się setki istnień…
    Następna wizja przyszła od razu… minęło ledwo kilka dni widać to było po trupach zaścielających dziedziniec. Wszędzie panowała cisza, którą przerwał nagle tętent kilkunastu par kopyt. Pierwszy na dziedziniec wpadł Black zaraz po nim Elveya i Elvaster później pozostali członkowie wyprawy. Black o mało nie spadł z konia gdyby nie Elvaster, który w porę go podtrzymał. Twarz mistrza była blada jak wapno ręce drżały a w oczach widać było skrajne przerażenie, wyglądał jak obłąkany, Wyrwał się z uścisku Elvaster i pogalopował w kierunku pałacu, w drzwiach zobaczył Stona, ale przystanął tylko na chwile, po czym pobiegł do środka. Reszta czekała na zewnątrz nie specjalnie wiedząc, co mają zrobić. Armia wymaszerowała z mistrzem Vexilem na front, który był daleko na północy… Horten było bezbronne. Po kilku długich minutach z Pałacu wybiegł, Black i krzyknął donośnie
-żyją!! Są w podziemiach!!- ale nagle urwał i spojrzał w stronę karczmy… stała nietknięta- On tam jest… warknął Black i ruszył przyspieszonym krokiem do karczmy…

    Teraz Poszukiwacz też spoglądał w stronę karczmy. Dalej stała nietknięta jakby w ogóle ominęło ją oblężenie, nawet szyby w oknach były całe. Znów zdziwiło, że wcześniej tego nie zauważył… ale nie było teraz czasu na zastanawianie się, dlaczego, odpowiedzi były coraz bliżej. Przyspieszył kroku i po chwili był już w środku, gdyby nie kurz i pył, który zgromadził się tu przez lata mogłoby się wydawać, że karczma po prostu czeka na klientów. Jeden detal przykuł uwagę Poszukiwacza. Na półkach stały glinianie kubki, naczynia i kufle, wszystkie w idealnym porządku z wyjątkiem jednej luki. Poszukiwacz podszedł bliżej i nagle coś chrupnęło pod jego stopami. Zdmuchnął kurz wywołując tym samym fale kaszlu jednak w efekcie odsłonił ciekawe znalezisko, na ziemi leżały fragmenty potłuczonego kufla. Poszukiwacz wziął do dłoni jeden z odłamków…
    Karczmarz stał za barem w pustej karczmie i robił to, co zwykle, pucował kufle jakby wcale nie zauważając, że wszyscy jego pracownicy i ewentualni klienci nie żyją… karczma była uporządkowana i przygotowana na gości, kto mógłby przypuszczać, że już nikt nie wpadnie na piwo do karczmy „pod jelenią głową” w momencie, kiedy wchodził do niej wściekły Black
-mistrz Black! – krzyknął uradowany karczmarz- a więc wrócił pan nareszcie…
Black nie odpowiedział podbiegł do wyciągnął miecz i przystawił mu do gardła
-Mogłeś ich wszystkich uratować! Jednym kiwnięciem palca!- ryknął na niego
-Nie wiem, o czym mistrz mówi…- zająknął się wystraszony karczmarz, w tym memencie do karczmy weszli pozostali.
-Skończ już tą gierkę- warknął Elvaster- wiemy, kim jesteś!
-naprawdę nie wiem, o czym mówicie…ja…- zaczął, ale Black mu przerwał
-cały czas tu byłeś! Od setek lat nikt nie zauważył, że Ty nie zestarzałeś się ani o dzień! Ale to już koniec… zostałeś zdemaskowany ojcze bogów, stwórco wszechświatów!
W tym momencie mina karczmarza nagle zmieniła wyraz na bardzo poważny, w oczach błysnęło dziwne światło, głos zmienił się nie do poznania.
-jak wam się udało?- zapytał powoli i spokojnie
-wróciliśmy do początku- odpowiedziała mu Elveya- znaleźliśmy Władce czasu…ale nie rozumiem, dlaczego nasz świat, dlaczego Horten?!
-to proste- odparł karczmarz już nieco pewniej- lubię oglądać to, co stworzyłem z perspektywy tych, których stworzyłem… a w tym świecie dzieje się najwięcej, a zwłaszcza w tym zamku- zamilkł na chwile- czego chcecie?
- obalić bogów, zniszczyć ścieżki- odparł krótko Black a karczmarz zrobił zaskoczoną minę
-jesteś pewien?- zapytał
-Tak!!- krzyknął Black a karczmarz wzruszył ramionami
-jeżeli to ma być cena za moje życie, zabierz miecz- Black cofnął delikatnie ostrze a karczmarz podszedł do półki z kuflami i zabrał z niej jeden niczym się nie wyróżniający- oto Twoje ścieżki- powiedział wręczając mu naczynie
-drwisz sobie ze mnie!?- warknął Black
-nie- odparł spokojnie karczmarz- rozbij go a zobaczysz…
Black nie zawahał się ani na chwilę, cisnął kuflem o ziemię a ten rozleciał się na kawałeczki. I zatoczył się do tyłu a jego twarz zrobiła się biała, Elveya zemdlała a Elvaster skrzywił się łapiąc ją. Na zewnątrz rozległ się huk i zerwał się silny wiatr. Mistrz spojrzał na Karczmarza a ten rzekł spokojnie:
-dokonało się.
    Poszukiwacz wiedział już, co było później. Bogowie zostali strąceni na ziemię wraz ze służącymi im Ascendentami. Niektórzy nie przeżyli upadku, inni zostali zabici przez śmiertelników lub dzikie bestie gdyż byli zagubieni oszołomieni a przede wszystkim śmiertelni. Pozostali porozumieli się miedzy sobą i zrozumieli swój błąd, wiedząc, że nie mają innego wyboru postanowili wesprzeć śmiertelników, którymi sami się stali w ostatniej walce przeciwko panu zła. Miejsce bitwy zostało już wybrane teraz według planu miały się tam zgromadzić wszystkie siły, jakie mogły się sprzeciwić złu. Poszukiwacz wyszedł z karczmy z powrotem na dziedziniec, wiedział już bardzo wiele został mu tylko ostatni element układanki, miejsce, którego nie chciał za wszelką cenę zobaczyć… ale teraz musiał, musiał się udać na Krwawe Wrzosowiska. Opuszczając Horten dotknął jeszcze odruchowo roztrzaskanej bramy…
    Na dziedzińcu było mnóstwo osób, w większości dzieci, zamek był już uprzątnięty, polegli zostali pochowani.
- musimy się udać się na miejsce bitwy, Vexil zmierza tam już ze naszymi oddziałami, wezwałem też armię El’Labrel, za kilkanaście może kilkadziesiąt dni dojdzie do bitwy- mówił spokojnie Black patrząc na Am- poprowadź uchodźców nad wybrzeże, jeżeli przegramy czekam tam na was flota, ma polecenie zabrać wszystkich uchodźców, do Kartaganu tam nie dosięgnie was magia Darenotha… tu jest zbyt niebezpiecznie.
Elfka nie chciała się z tym pogodzić, ale Blackowi w końcu udało się ją przekonać, że bezpieczeństwo dwójki ich dzieci jest najważniejsze. Kiedy uchodźcy opuścili zamek wioząc ze sobą najcenniejsze zbiory magicznie pomniejszone tak, że cała biblioteka, wszystkie najcenniejsze pamiątki eksponaty, cała zbrojownia i skarbiec zmieściły się na 3 wozy, nagle na dziedzińcu otworzył się portal, wyszło z niego kilkanaście szaroskórych postaci uzbrojonych w różnorakie ekwipunki bojowe. Elvaster zaniemówił pierwszy raz spotkał podobnych sobie. Jeden z szaroskórych odezwał się do niego w nieznanym języku. Wymienili kilka zdań, po czym Westel spojrzał na Blacka
- To moi pobratymcy… mówią, że ktoś zdobył władzę nad pradawną ścieżką cienia i przez nią sprowadził do tego świata demony… przybyli zabić tego kogoś i unicestwić demony… tym kimś jest Darenoth
-Nie!- krzyknęła Elveya- nie możesz!
-muszę… musze udać się z nimi, jeżeli nam się uda pomścimy Horten i zabijemy Darenotha.
Rozmowa trwała jeszcze kilka chwil w końcu jednak Elveya zgodziła się, aby Elvaster udał się z przybyszami. Pożegnali się czule jakby przeczuwając, że widzą się ostatni raz, Elvaster nie wiedział, że zostawił Elveyi coś więcej niż tylko wspomnienia.

Poszukiwacz opuścił Horten i udał się najkrótszą drogą na północ.


Nowy Porządek



Pasmo wzgórz, które właśnie pokonywał Poszukiwacz było ongiś naturalną linią obrony biegnącą przez środek starego Cesarstwa dodatkowo wzmocnioną linią warownych zamków grodów i strażnic. To właśnie to miejsce wybrano na największą bitwę wszechczasów. Na kilka dni przed bitwą miejscowe lasy wykarczowano pozyskując drewno na budowę linii palisad drewnianych fortów szańców i umocnień ciągnących się na długości kilku kilometrów. Teraz te wzgórza porastała dziwna czerwona trawa i wrzosy kwitnące również na czerwono. Poszukiwacz przystanął na szczycie jednego ze wzgórz. Rozpościerał się przed nim widok na zbocza, po których spłynęło morze krwi. Gdzieniegdzie spomiędzy kęp roślinności bielały jeszcze kości i błyszczały fragmenty uzbrojenia, które w jakiś sposób oparły się rdzy.
-setki tysięcy istnień… od chłopów i pachołków na bogach kończąc- mruknął Poszukiwacz i nagle zamilkł zdumiony. Kilkanaście metrów od niego na ściętym pniaku siedziała w bezruchu jakaś potężna postać. Krwawe wrzosowiska to ostatnie miejsce gdzie Poszukiwacz spodziewał się spotkać kogoś żywego, podszedł ostrożnie a kiedy dzieliło go od postaci kilka kroków usłyszał zimny szorstki głos
-czego tu szukasz śmiertelniku? W tym miejscu spotkasz tylko umarłych!
Wędrowiec przystanął, wiedział już, z kim ma do czynienia, zimny dreszcz przeszedł po jego plecach.
-jesteś pradawnym… Tal’ Sanitanem…
-Tak… a Ty jesteś Błądzącym, Poszukiwaczem…
Poszukiwacz nigdy nie słyszał tego określenia, ale nie dopytywał się o nie ani o to skąd Pradawny wiedział, kim jest. Pradawny kontynuował
- Wiem już, czego szukasz… i nawet nie myśl o tym, że pozwolę żebyś mnie dotknął… nie przeżyłbyś tego
Poszukiwacz był coraz bardziej zaskoczony, zapytał:
-co tu robisz?
-moi pobratymcy zostawili mnie tu na straży gdyż straciłem w walce stopy i nie byłbym im już potrzebny… nie pytaj gdzie teraz są gdyż sam tego nie wiem.
Poszukiwacz podszedł do Pradawnego i przyjrzał mu się z bliska. Potężny szkielet pokrywały wysuszone mięśnie i pokurczona wyschnięta skóra, gdzieniegdzie wystawały spod niej kości. Pradawny nosił starą zniszczoną zbroję a na ramionach miał futro jakiegoś pradawnego zwierzęcia. Najciekawsze był jednak miecz, olbrzymi dwuręczny matowo szary
-to ontaral?- zapytał Poszukiwacz a Pradawny potwierdził, że jego miecz wykonany jest z metalu pochłaniającego magię. W Tym momencie Poszukiwacz zauważył pióro ptaka wplecione w futro na ramionach Sanitana- masz we futrze pióro, miałeś je wcześniej?
-nie, musiało się tam znaleźć w trakcie bitwy…- odparł
-mogę je zabrać…
-tak
Poszukiwacz wyciągnął rękę i zabrał pióro…
    Leciał wysoko nad linią wzgórz jako młody ciekawski sokół, znał doskonale to uczucie, można nawet powiedzieć, że je uwielbiał. Pod nim rozpościerały się fortyfikacje obronne, których ostatnie elementy wciąż były w budowie. Rozstawiano machiny, umacniano platformy, wzmacniano szańce i palisady tysiące ludzi w ciągłym biegu wykonywało ważne zadania… tysiące z setek tysięcy, bo tyle zapewne mieścił obóz położony za liniami obrony. Ptak skierował lot nad jeden z zamków i wylądował na parapecie jednego z pomieszczeń. W środku znajdowali się wszyscy najważniejsi dowódcy armii i… bogowie we własnej osobie. Atmosfera była napięta, długo kłócono się o rozmieszczenie oddziałów i taktykę w końcu jednak wybrano jedną konkretną i przekazano rozporządzenia dowódcom.
- Armia Golemska zajmuje prawą flankę, zjednoczone plemiona wschodu uderzą z boku wspierając jazdę cesarstwa. Środek pola bitw Piechota cesarska, bractwo oraz oddziały El’Labrel wspierane przez Ostrza Pieśni. Lewa flanka to krasnoludy Elfy i Przymierze, Jazda Elficka i Przymierza zamyka lewą flankę…- wywód nad wielką mapą trwał jeszcze dobre kilka minut, ale Poszukiwacz skupił się na postaciach w środku. Wszyscy najwyżsi wodzowie byli pochmurni i zamyśleni, bogowie zaś poirytowani i rozdrażnieni. Jako jedni z nielicznych w pomieszczeniu spokój zachowali przedstawiciele bractwa… do czasu. W pewnym momencie do Sali wpadł zdyszany posłaniec
-Mistrzu Black! El’Labrel! El’Labrel płonie! Smoki!!
Black poderwał się z miejsca a wraz z nim pan Błękitnego ognia Dior, który jako śmiertelnik był mieszkańcem El’Labrel i paladyn Vexil, który również pochodził z wyspy. Z twarzy mistrza zniknęły wszelkie kolory
-wiadomo coś więcej?- zapytał po chwili
-nie najjaśniejszy panie
Black opadł na fotel, ręce mu się trzęsły, powieki drżały.
-zostawiłem… zostawiłem swoich ludzi na pastwę losu…

    Sceneria zmieniła się nagle, Poszukiwacz znów unosił się nad wzgórzami tym razem patrząc na stojącą w gotowości armię. Wróg się zbliżał. Sokół nagle zniżył lot i wylądował na ramieniu jednego z generałów.
-nadchodzą- mruknął tamten i jakby na potwierdzenie tego faktu na horyzoncie pojawiły się sztandary, po chwili wzgórza przed nimi zaroiły się od mas wroga. Wtedy zaczęli się zjawiać skrzydlaci zwiadowcy
-Raxis w centrum pola i na prawej flance! Orkowie, trolle, czarni!
- Kartagan z prawej! Dzicy na czele z panem wojny!
- Czarne wilkołaki, gobliny, jaszczuroludzie na lewej flance
- panie nie widać demonów!
Dowódcy spojrzeli na Blacka, jeden z nich zapytał
-Elvaster?
-nie wrócił- odparł smutno Black.
Armia wroga zatrzymała się na sygnał rogów i stanęła w bezruchu. Na czoło wysunął się orszak dowódczy z samym Darenothem na czele. Przypominał demona z piekła rodem, ohydne wydłużone ciało i głowa, rogi wystające z pleców, 2 pary rąk z większą ilością stawów niż u ludzi i bijąca na odległość groza. Nagle pan zła zaśmiał się głośno tak, że jego śmiech poniósł się na całe pole bitwy… dało się wyczuć przerażenie w zjednoczonej armii śmiertelników. Black widząc to poderwał konia i wraz z resztą sztabu wyjechali przed armię, towarzyszyli im wszyscy bogowie. Sztandary zatrzepotały na wietrze a każdy z dowódców i bogów rozjechali się do swoich oddziałów i wygłosili kilka słów ku pokrzepieniu serc podniosły się krzyki. Jakby w odpowiedzi na to z szeregów wroga podniesiono do góry krzyże w kształcie litery X, nad którymi powiewały zniszczone sztandary różnych nacji. Krzyże wyniesiono sporo przed linie wroga i wbito do ziemi, wprawne oko dostrzegło na nich znajome postacie. Dowódcy kampanii w przymierzu Cesarstwie pojmani przez wrogów, magowie i znani powszechnie kapłani wszyscy okrutnie okaleczeni i godzinami torturowani. Zjednoczone armie zamarły z przerażenia a wtedy podniesiono ostatni środkowy krzyż znajdujący się na wprost pozycji bractwa. Nad krzyżem powiewała flaga bractwa a przybity był do niego Elvaster. Wprawne sokole oko wypatrzyło wszystkie szczegóły. Westel nie miał jednego oka i ucha oraz połowy palców u rąk, wyrwano mu wszystkie włosy, wybito wszystkie zęby, praktycznie nie miał nosa, jedyne, co zdradzało, że to on to jego szara skóra. Do brzucha miał wbity własny miecz, ale mimo to żył jeszcze. Okrutnie wykorzystano jego zdolność do regeneracji przeciw niemu. Black o mało nie stracił równowagi widząc przyjaciela, lecz nagle wezbrała w nim złość, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczył, spojrzał na Elveyę, jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, lecz czując na sobie jego wzrok odwróciła się ku niemu. Black zeskoczył z siodła i stanął na ziemi. Wyciągnął miecz i krzyknął
-za Elvastera!
Za Elvastera! – odpowiedziały gardła innych braci zakonnych, którzy nagle wystąpili przed szereg i ustawili się, obok Blacka
-za El’Labrel! – krzyknęły wojska z wyspy również wychodząc przed szereg a okrzyk poniósł się dalej, każdy dorzucał do niego swoje intencje. Widząc to Danertoh dał sygnał do ataku Black odpowiedział tym samym na czele swoich wojsk runął do przodu na spotkanie wroga.
Później wszystko działo się bardzo szybko. Eksplodowały ładunki wybuchowe Ostrzy Pieśni w niebo poszedł grad strzał a z obu stron uderzyły zaklęcia. W końcu starła się piechota. Tam gdzie magię blokował ontaral decydowały wyłącznie ostrza, tam gdzie go nie było szalała magia. Przez szeregi przebijali się bogowie zabijający się nawzajem i niosący zagładę innym. Wróg nie spodziewał się tak gwałtownego kontrnatarcia szybko został, więc zepchnięty daleko od szańców, kiedy armia posuwała się do przodu za nią jechały wozy zbierające rannych i wiozące ich do szpitali polowych ukrytych w lasach za liniami obrony gdzie Gael, stara bogini życia wraz z innymi stawiali żołnierzy na nogi i wysyłali na front w postaci nowych oddziałów. Zwycięstwo przechylało się raz na jedną raz na drugą stronę, ziemie pokrywały zwały trupów, ale żaden z dowódców nie chciał wydać rozkazu do odwrotu. Jednak w pewnym momencie szala zwycięstwa przechyliła się na stronę koalicji. Na lewej flance eksplodował ogień a zaraz po nim do walki wkroczyły nowe siły. Ludzie, elfy, krasnoludy, Schaikanowie i wilkołaki pod flagami Przymierza prowadzone przez Hirgora, pana ognia, u którego boku biegł Wilk, przybyły z odsieczą, widać Darenoth nie wykazał sumienności w eksterminacji Przymierza. Ta nagła odsiecz złamała morale wroga, który rzucił się do ucieczki. Wojska koalicji wpadły w euforię i rzuciły się w pościg, który mógł się zamienić w katastrofę gdyby nie czujni dowódcy, którzy zawrócili armię na umocnione pozycję, wiedzieli, że ta bitwa jeszcze się nie skończyła. Poszukiwacz obserwował to wszystko z góry. Nie wiele ponad połowa wojsk koalicji była w stanie stać na nogach, większość była ranna i wykończona. Zginęło wielu dowódców, polegli bogowie, najbardziej ucierpiało bractwo i Ostrza Pieśni… u nich każdy żołnierz był warty więcej niż 10 innych. Wozy ruszyły na pole bitwy rannych wywożono setkami, zabitych na stosy pogrzebowe układano tysiącami zapędzając do tego pojmane trolle i olbrzymy żeby nie męczyć swoich wojsk. Na ziemię położono krzyże. Przy tym, na którym był przybity Elvaster zebrało się kilkadziesiąt postaci. Westel oddychał jeszcze, choć mówił już z wielkim trudem, klęczała nad nim Elveya jakby na przekór wszystkiemu starając się uzdrowić Elvastera, dopiero Black na jego prośbę ją powstrzymał
-rozbiliśmy armię demonów jednak kosztowało nas to dużo sił… mieliśmy odpocząć i wtedy zaatakować Darenotha ale on nas uprzedził osaczyli nas i wybijali jednego po drugim… nie mieliśmy szans zostałem jako ostatni… wtedy on…obezwładnił mnie… i przez następne dni osobiście torturował…- Westel zakrztusił się- Elveyo… spójrz na mnie… musisz zabrać ten miecz… tylko ty możesz go chwycić- Elfka wyciągnęła powoli miecz z brzucha Elvastera, ten skrzywił się, ale po chwili uśmiechnął, spojrzał na Elveyę raz jeszcze- pamiętaj… pamiętaj że Cię…- nigdy już nie dokończył.

    Wizja urwała się nagle a Poszukiwacz spojrzał na wzgórza, które jeszcze kilka sekund temu pokryte były dywanem trupów
-niewiele w życiu widziałem większych bitew- przerwał milczenie Pradawny- świat poszedł do przodu również w metodach zadawania śmierci…
-Cesarzowi udało się was sprowadzić na czas?- zapytał po chwili poszukiwacz a Pradawny w odpowiedzi zerwał naszyjnik, który miał na szyi i rzucił mu go do rąk
    Młody cesarz wraz z Silverenem biegli po kamiennych schodach. Nie mieli pojęcia, że są obserwowani przez tysiące niewidzialnych par oczu. Wspinaczka była długa a sama podróż pełna niebezpieczeństw jednak w końcu udało im się dotrzeć do celu, pokonali ostatnie stopnie i znaleźli się w olbrzymiej, wykutej w sakle dolinie. Oprócz nagich skał pokrytych dziwnym piaskiem nie było tam nic… z wyjątkiem kamiennego tronu na środku.
-co teraz?- zapytał Silveren
- sam chciałbym wiedzieć- odparł cesarz i oboje podeszli do tronu. Był wysoki i pięknie zdobiony, wykuty w skale, cały pokryty napisami w języku pradawnych jednak nie trzeba było ich odczytywać żeby oboje zrozumieli, co trzeba zrobić. W oparciach tronu były wąskie wyżłobienia schodzące następnie w dół ku jego podstawie, na siedzeniu leżał stary czarny nóż
-ja to zrobię- powiedział Silveren
-nie… to musze być ja- odparł smutno cesarz- tylko wtedy dopełni się rytuał… Silverenie, jeżeli się uda poprowadź tą armię jak najszybciej na wzgórza…
-tak panie- Książe nie protestował
Młody cesarz usiadł na tronie i oparł się wygodnie, drżącymi rękoma ujął podany mu przez Silveren nóż i podciął sobie żyły w obu rękach, krew szybko napełniła rowki i spłynęła do podstawy tronu. Wtedy nagle zerwał się wiatr, który uniósł w górę piasek, który nagle przybrał kształty ludzkie. Po chwili dookoła tronu stała armia ok. 10 tys. Martwaków, jeden z nich odziany w szare futro spojrzał na cesarza
-krew śmiertelnika przelana za innych… jakie są twe rozkazy panie?
-Silveren was poprowadzi- wydyszał Cesarz- idźcie! Ratujcie mój lud!- krzyknął ostatkiem sił i skonał, w tym samym momencie armia martwaków skłoniła się przed nim niemal jednocześnie, Silveren również oddał pokłon zmarłemu.
-Czas nagli- odezwał się po chwili Książe
-ruszaj z nami panie- powiedział ten sam Pradawny i dotknął Silverena. Razem poszybowali na wzgórza pod postacią chmury piasku. Podróż trwała krótko, nieopodal miejsca bitwy armia martwaków zmaterializowała się nagle. Książe miał mdłości i zawroty głowy jednak pozbierał się szybko i ruszył wraz z pradawnymi na spotkanie wroga…Nie wiedział czy nie jest już za późno…

Poszukiwacz znów był sokołem, leciał teraz nad linią obrony Sojuszu, na której czekały w gotowości wszystkie zdolne do walki jednostki. Tym razem widać Sojusz nie miał już na tylu wojowników, aby ryzykować otwartą walkę z wojskami Darenotha, które teraz szarżowały na umocnione pozycję sojuszu. Było ich bardzo wielu, najwyraźniej Pan Zła trzymał spore ilości wojska w odwodzie. W powietrzu świsnęły strzały i uderzyły zaklęcia, fala uderzenia na chwile zachwiała się, aby zaraz po tym uderzyć w szańce obrońców jak morskie fale o klif. Walczono o każdy kawałek ziemi, o każdy pal w palisadzie, obrońcy wycofywali się na inne pozycję żeby po chwili przypuścić kontratak w celu odzyskania poprzednich. Na ziemi toczyła się zażarta walka, kiedy po niebie rozległ się ryk smoczych gardeł. Na spotkanie przeważającej liczby skrzydlatych smoków, wiwern, i innych bestii ruszył pan błękitnego ognia Dior pod postacią błękitnego smok wraz z nielicznymi gryfami Feniksami i strażnikami niebios pod dowództwem Elnara – Pana powietrza. Walka trwała długie godziny i wydawałoby się, że dla obrońców nie ma już nadziei. Polała się boska krew. Padł Ragnus- stwórca ludzi, Belan- pan elfów, przecięty w pół toporem olbrzyma zginął Garenat pan ziemi, a skrzydlaty Elnar został strącony z nieba i nigdy już nie powstał. Jedynie wokół sztandaru bractwa zakonnicy, Ostrza Pieśni i wojownicy El’Labrel nie oddawali pola, usypując przed sobą zwały trupów. Jednak wokoło triumfował Darenoth, który rzucił do walki ostatnie oddziały a sam na rydwanie zaprzęgniętym w Kartagańskie bestie, wraz ze swą gwardią zmierzał powoli w stronę centrum pola… wtem odezwały się rogi. Walka nagle zamarła obrońcy spojrzeli w tył skąd nadciągała Armia martwiaków. Większość była przekonana, że to już koniec, nie było szansy na ucieczkę, znaleźli się w potrzasku… do momentu, kiedy zobaczyli pędzącego na czele Silverena. Radosny okrzyk niedowierzania wyrwał się z setek gardeł, kiedy nieumarli wojownicy przeskoczyli nad liniami obrońców i uderzyli w zdezorientowanego wroga niosąc śmierć gdziekolwiek błysnęły ich ontaralowe miecze. W powietrze z szeregów Pradawnych wzbiły się nagle, 3 nieumarłe smoki, które poleciały na odsiecz Diorowi. Sytuacja na polu bitwy zmieniła się nagle na niekorzyść Darenotha, co zmusiło go do osobistego włączenia się do walki. Moc pana zła była wielka i nawet nie mogąc wykorzystać magii w walce przeciw pradawnym Darenoth i jego gwardia starła się z nimi jak równy z równym. Sam Pan Zła powalał kolejnych Pradawnych, którzy stanęli mu na drodze, zatrzymał się dopiero, kiedy na tej drodze stanął śmiertelnik. Na widok Silverena stojącego przed nim z jego dwoma magicznymi mieczami Darenoth ryknął szyderczym śmiechem jednak Książe się nie zawahał i starł się z przeciwnikiem. Walka nie była długa, Silveren padł odrzucony potężnym uderzeniem Darenotha który stanął nad nim wykorzystując to, że aktualnie w okolicy nie było żadnego zagrożenia
-rzuciłeś wyzwanie komuś, komu nie dorastasz do pięt- głos pana Zła był niski i budzący grozę- wy i ty wasza odwaga… którą ja nazwałbym głupotą… teraz będziesz cierpiał!!- Z oczu Darenotha wypłynęły czarne promienie, które wbiły się w oczy Silverena. Książe krzyknął z bólu a wtedy stało się coś niespodziewanego. Z jego mieczy wyskoczyły dwa lwy, które zaatakowały Darenotha, ten uskoczył zaskoczony a wtedy zwierzęta ryknęły z całych gardeł tak, że głos poniósł się po całym polu bitwy.
-Silveren!- krzyknął Black do Vexila i Elveyi, którzy walczyli obok i cała trójka ruszyła na pomoc towarzyszowi, uczynił to również Wilk, który też usłyszał ryk lwów. Cała czwórka spotkała się przy rannym Silverenie i stanęła na przeciw Darenotha. Dookoła szalała bitwa, przy wsparciu Pradawnych siły sojuszu powoli zdobywały przewagę, jednak na przestrzeni kilkunastu metrów od miejsca gdzie toczyła się najsłynniejsza walka w dziejach leżały tylko trupy. Darenoth był potężny i żadna czwórka istot na tym świecie nie była w stanie stawić mu czoła... z wyjątkiem tej. Tuż przed walką Gael- pani życia wezwana przez Elveyę tchnęła w nich nowe siły a kiedy Darenoth uporał się z dwoma magicznymi lwami musiał stanąć naprzeciw największych bohaterów tamtych czasów. Poszukiwacz krążył nad walczącymi, uważając na potężne wybuchy magii, jaką rzucali przeciw sobie walczący. Kiedy opadał pył przychodziło do mieczy. Darenoth bronił się i atakował, zadawał rany jednak żadna z nich nie powstrzymała wojowników, którzy też zdołali kilka razy upuścić mu krwi. Nikt nie mógł zdobyć przewagi jednak wszyscy byli już wykończeni. Black wiedział, że mają ostatnią szansę, wraz z Vexilem i Wilkiem zaatakowali jednocześnie zmuszając Darenotha to wielkiego wysiłku. Pan zła obalił całą trójkę na kolana zadając im dotkliwe rany, ryknął śmiechem, kiedy zobaczył, że jego przeciwnicy doznali porażki wówczas błysnęło ostrze a śmiech ugrzązł mu w gardle, spojrzał w dół a z jego piersi wystawała rękojeść miecza Elvastera, który zanurzył się w niej bardzo głęboko. Kilka kroków przed nim stała wykończona Elveya, w jej oczach było mnóstwo bólu, nienawiści i determinacji.
-Ty...- Darenoth ruszył w jej kierunku, ale zdołał postawić tylko kilka kroków, po czym upadł na kolana- bądź przeklęta...
W tym momencie powietrze dookoła zawirowało, a Darenoth upadł twarzą w ziemię, Jego ciało zajęło się czarnym płomieniem a w powietrze uniósł się przerażający skowyt bólu, kiedy umierał duch Pana zła...

    Wizja rozmyła się w powietrzu, Poszukiwacz jeszcze długo wpatrywał się w horyzont
- po śmierci wodza poszli w rozsypkę... nie stawiali żadnego oporu, niewielu zdobyło się nawet na odruch ucieczki...
-widziałeś kiedyś tylu poległych Pradawny?- przerwał mu poszukiwacz
-nie śmiertelniku...- odparł po chwili Tal’ Sanitan i oboje spojrzeli na kilkanaście nowych pagórków, których nie było tu przed bitwą.
    Zwłoki poległych zbierano kilka dni, hordy padlinożerców krążyły nad i po polu bitwy a liczni wyznaczeni do tego niewolnicy i zdolni do pracy żołnierze usypywali nowe wzgórza ze zwłok poległych towarzyszy, trupy przeciwników zostawiano tam gdzie leżały. Tylko wybrani mieli zostać spaleni, zwłoki takowych zostały już ułożone na 3 olbrzymich stosach chrustu dookoła nich zgromadziło się wielu uczestników bitwy w tym wszyscy dowódcy i bogowie. Na pierwszym ze stosów zebrani zostali wszyscy generałowie, dowódcy, bogowie, ascendenty i bohaterowie, którzy zdobyli akie miano w trakcie bitwy. Na drugim znalazły się szczątki Ostrzy Pieśni, zażądali tego ich nieliczni towarzysze a nikt przy zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się im sprzeciwić. Na ostatnim stosie spoczęli wszyscy członkowie bractwa. Na jego szczycie leżeli najbardziej zasłużeni: Łasica zabita przez boga wojny, na którym pomstę wziął później wiedźmin Adearin, Shou, zabójczyni, przeszyta ognistą lancą i Elvaster. Chile trwało milczenie, po czym podłożono ogień pod wielkie stosy, które po chwili zniknęły pod zasłoną płomieni.
    Wielką naradę zwołano po bitwie na odsłoniętym terenie gdyż nie było tak wielkiej komnaty, która pomieściłaby wszystkich, którzy mieli decydować o losie ocalonych, przez co Poszukiwacz, który wylądował na pobliskim drzewie pod postacią sokoła mógł wszystko dokładnie obserwować. Wśród zebranych byli przedstawiciele wszystkich ras a także bogowie, których na wstępie obarczono winą za całą wojnę. Wszyscy zebrani byli przybici, zasmuceni i nie wiedzieli zupełnie, co mają zrobić, większości brakowało wodza... Narada szybko zamieniła się w kłótnie niektórych stronnictw o kształt powojennego świata jednak kolejne godziny nie przynosiły żadnego kompromisu. Nagle wszystko ucichło, kiedy między postaciami pojawił się nie, kto inny jak karczmarz z Horten Worial. Bogowie patrzyli na niego z lękiem w oczach
-Nie ma świata bez bogów- zaczął karczmarz spokojnym głosem- i lukę, która została w tym świecie po ich obaleniu- tu spojrzał na Blacka- trzeba wypełnić... magia stała się wolna, lecz nadal potrzeba kogoś, kto będzie sprawował nad nią opiekę- tu spojrzał na bogów, którzy skłonili się lekko- byliście pyszni i dumni... i spotkała was za to kara jednak tym z was, którym udało się przeżyć daje kolejną szansę, odzyskacie nieśmiertelność, ale nie odzyskacie dawnej mocy... już nie będziecie panować nad magią- teraz rozejrzał się po wszystkich zebranych- zło zawsze było i będzie, ale nie można dopuścić kolejny raz do tego, aby wymknęło się spod kontroli i jego żywe wcielenie stąpało po ziemi- znów spojrzał na bogów- dlatego wprowadzę pośród was Pana Ciemności i ustanowię nad wami Pana Równowagi, aby śmiertelników nigdy już nie dotknęła wojna bogów cichy pomruk niedowierzania przeszedł przez zgromadzonych, karczmarz kontynuował- ta ziemia wiele ucierpiała tak więc wskażę wam drogę do innej, zbierzcie wszystkich którzy zechcą opuścić te krainy dotknięte wojną bogów i płyńcie na zachód... wasi nowi bogowie was poprowadzą. Nie spodziewajcie się tam jednak dziewiczych krain... na waszą nową przyszłość przyjdzie wam ciężko pracować i długo o nią walczyć jednak nigdy nie będziecie już musieli stawiać czoła bogom...
To rzekłszy Karczmarz rozpłynął się w powietrzu, od bogów zaczął bić nowy blask i jeden po drugim znikali podobnie jak on, śmiertelnicy patrzyli zaś na to z niedowierzaniem zadając sobie sprawę z tego, że właśnie zmienił się kształt świata...

Poszukiwacz odetchnął ciężko, większość luk w całości dziejów została już w jego głowie uzupełniona, zostało mu jedno ostatnie miejsce do odwiedzenia na tym kontynencie.
-gdzie się udali?- zapytał Pradawnego
-na południowy zachód... do wielkiego portu Salanar
Poszukiwacz skinął głową, i ostatni raz rzucił okiem na Krwawe Wrzosowiska
-Powodzenia wędrowcze- mruknął na pożegnanie nieśmiertelny wojownik
-Tobie również Pradawny, kto wie może kiedyś jeszcze się spotkamy...
-kto wie...

Epilog



    Szum morza był dla Poszukiwacza dawno niesłyszanym dźwiękiem. Łagodna morska bryza owiewała jego twarz, kiedy stał na wzgórzu spoglądając na opuszczone miasto portowe u jego podnóża. Port rzeczywiście był olbrzymi i mógł pomieścić dziesiątki może nawet setki okrętów jednak teraz nie było w nim nawet najmniejszej łódeczki. Kilka godzin minęło zanim Poszukiwacz znalazł się w porcie. Panował tu bałagan, ślady przejścia tysięcy ludzi były nawet po upływie 100 lat bardzo widoczne. Poszukiwacz rozglądał się dookoła i nie zauważył jednego, dużego fragmentu drewna, zahaczył o niego i upadł na kolana...
    Wokoło były setki, tysiące postaci. Mimo takiego tłumu zdawałoby się, że panuje porządek. Setki okrętów przybijały do portu a inne już załadowane ludźmi i towarami od niego odbijały. Uwagę poszukiwacza skupiła jednak okręt, nad którym powiewała bandera bractwa. Przedarł się przez tłum i wszedł na pokład, bez trudu odnalazł kajutę mistrza Blacka. W momencie, kiedy do niej wszedł w środku rozbłysło jasne światło a przed Blackiem zmaterializowała się sylwetka Diora
-Witaj boży mieczu- powiedział na przywitanie bóg
-Chyba już nim nie jestem odkąd straciłeś swoją moc...
-Ale otrzymałem nową... i mam ją zamiar teraz wykorzystać
Black spojrzał na niego pytająco
-Wiem, że masz już dość Black... a na nowym kontynencie nie zaznasz spokoju, przygotowałem dla was nowy dom... wyspę daleko od innych lądów, zbierz swoich ludzi i tych z bractwa, którzy będą chcieli pójść za Tobą... poprowadzę wasze okręty...
    Tym razem port był praktycznie opustoszały, przy dokach cumowały już nieliczne okręty a ostatni spóźnialscy wbiegali na pokład. Na środku rozegrała się wiekopomna chwila. Przed burtami okrętu bractwa Stał Black, Elveya, Wilk i Vexil. Black wręczał Paladynowi insygnia mistrza bractwa
-Na nowym kontynencie będzie potrzeba bractwa... ktoś będzie musiał krzewić nasze ideały i chronić ludzi- mówił mistrz- razem z insygniami przekazuje ci okręt flagowy, są na nim wszelkie skarby Horten Worial, jakie udało się przenieść...
Vexil skinął głową, ale nie odezwał się ani słowem, Black kontynuował
- Prawdopodobnie nigdy już się nie spotkamy... wraz z Elveyą i naszymi poddanymi opuszczamy znane lądy, czas, aby świat o nas zapomniał...
Zapadła chwila milczenia
-A Ty Wilku?
-Ja wracam do Przymierza... spróbujemy odbudować nasz kraj... gdzie indziej nie potrafilibyśmy żyć- odparł Wilkołak
Black uśmiechnął się lekko i poklepał przyjaciela po ramieniu. Wszyscy życzyli sobie nawzajem powodzenia i rozeszli się w swoje strony, aby tak jak przewidział Black nigdy się już nie spotkać.

    Poszukiwacz podniósł się i spojrzał na ocean. Historia Minhiriath została dokończona teraz nadszedł czas na nową opowieść. Wędrowiec uniósł ręce do góry a gdyby ktoś stał w pobliżu poczułyby intensywny korzenny zapach. Po chwili w miejscu gdzie przed chwilą stał Poszukiwacz rozprostowywał skrzydła wielki sokół. Ptak krzyknął donośnie i wzbił się w powietrze, zatoczył 3 koła nad portem i pofrunął na zachód, przez ocean, ku nowej ziemi...


By Black2511. All Rights Reserved

Ostatnio edytowany przez black2511 (2010-01-26 19:49:07)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi